Jednym z moich największych kulinarnych zaskoczeń w Toskanii, było jedzenie grzybów na surowo. I oczywiście nie mam tu na myśli pieczarek!
Choć grzyby uwielbiam w każdej postaci, to jednak miałam pewne opory przed jedzeniem ich w dziewiczej postaci. Doskonale pamiętam moją pierwszą sałatkę ze świeżutkich prawdziwków, na samo jej wspomnienie ślinka napływa mi do ust! Z czasem zaczęłam poznawać inne gatunki tutejszych grzybów, jak chociażby niesamowite ovuli, których cena na rynku jest znacznie wyższa niż porcini. Nie wiem czy gatunek ten występuje w Polsce, ja sama nigdy ich nie widziałam. Tu rosną w gajach kasztanowych i mówi się, że są to już jedne z ostatnich grzybów, kiedy sezon się kończy. Szukanie ich to prawdziwa zabawa, rosną bowiem dobrze schowane w ziemi, w białej błonce, kiedy są większe żółto - pomarańczowy kapelusz ją przebija, co wizualnie nasuwa skojarzenia z jajkiem. Stąd też ich nazwa.
Najlepiej smakują jedzone na surowo. I tu nie ma jednego przepisu, a co kto lubi.
Ja robię podklad z rukoli, radicchio, tudzież innej "zieleniny", na to kładę pokrojone w cienkie plasterki grzyby - ovuli albo porcini. Oczywiście grzyby do jedzenia na surowo nie mogą być podziurkowane. Skrapiam wszystko oliwą i cytryną, posypuję solą i świeżo zmielonym pieprzem, a na koniec startym parmezanem albo grana.
Nie ma jesieni bez takiej sałatki!
Muchomor bo muchomor ale zwsze to cesarski:)
OdpowiedzUsuń